sobota, 9 sierpnia 2014

Wieczór

Wieczór. Dzień jak co dzień, wieczór jak każdy inny. Już miałem zabierać się spać, ale... zadzwonił kumpel. Prosił o pomoc, prosił o jedną małą przysługę. Jeden mały kieliszek, jedną połówkę. Myśląc o alkoholu, mówiąc szczerze, mdli mnie tak, że żołądek dotyka płuc. Jakby idzie w górę i prosto do gardła. Zaczynam czuć wódkę w powietrzu, mimo że na stole jedynie talerz. Po kanapce, takiej zwykłej jak wszystko inne. 

Ale wracając do kumpla... kolejny taki wieczór, w którym z własnej nieprzymuszonej woli zaczynam dostrzegać jaki ten świat jest pojebany. Wszystko jest pojebane. Sąsiad, który od rana chodzi, jakby był 'wczorajszy', dzieci, które biegają po podwórku ciągle krzycząc i ganiając się, pies, który szczeka chuj wie na co. Jakby widział coś, czego ludzie nie widzą. Jakby chciał ostrzec wszystkich przed czymś, co tylko on widzi. I ja. Tak samo pojebany, jak oni wszyscy. Tak samo uwięziony w czterech ścianach, w których wszystko się buja, gdy przejedzie kolejny tramwaj. I tak co chwilę. Czasem nawet jakiś wypadek zobaczę przez stare, drewniane okna. Jakąś dziewczynkę wołającą mamę, po tym jak jakiś popierdoleniec nie zatrzymał się przed pasami. Paradoks, zawsze wołamy wtedy, kiedy czegoś potrzebujemy. Jak dziewczynka mamę, jak mężczyzna swojego psa w parku... Jak ja wołam pomocy, tylko cisza przychodzi.